„W wyniku celowego, przestępczego działania sprawców uśmierconych zostało od 250 do 300 piskląt, a kilkadziesiąt jaj kormoranów zostało zniszczonych. Zniszczono także ponad 100 gniazd” poinformowała na początku maja rzeczniczka prasowa Komendy Powiatowej Policji w Żninie. „Policjanci przedstawili 53 i 54 latkowi zarzut naruszenia przepisów ustawy o ochronie zwierząt, dotyczących uśmiercenia zwierząt. (…) Grozi im do 3 lat pozbawienia wolności.” Do zbrodni doszło w kolonii kormoranów na wyspie na Jeziorze Tonowskim, w południowo-zachodniej części województwa kujawsko-pomorskiego. Na niektórych uśmierconych pisklętach wciąż widoczne były ślady butów.
Każdego roku dochodzi do podobnych wydarzeń, rzadko jednak na taką skalę. Ostatnia hekatomba kormoranów miała miejsce w czerwcu 2005 r., kiedy to ktoś dostał się do kolonii na terenie rezerwatu Jeziorsko i zabił około 600 piskląt. Powyrywał im skrzydła i łapy, połamał kręgosłupy, poodrywał lub poobcinał głowy. Leżały na ziemi, unosiły się na wodzie, zwisały z drzew i krzaków. Wśród nich dogorywały te, które w przerażeniu same rzucały się z gniazd. Wszędzie pióra, krew i trwoga. Wyglądało to jak dzieło szaleńca. Ale szaleniec nie chodzi z drabiną, nie działa w zespole ani na pokaz. Rzadko też chroni go zmowa milczenia. Sprawców tamtej masakry nie udało się ustalić.
Wikingowie wierzyli, że dusze ludzi, którzy umarli na morzu, a których ciał nigdy nie odnaleziono, trafiały w końcu na szczęśliwą wyspę Utrøst, skąd przybywały czasami pod postacią kormoranów, żeby zobaczyć swoich bliskich. Pierwsi Skandynawowie widzieli w kormoranach istoty półświęte, a w ich sejmikach dobry znak. Im więcej ptaków zebrało się w jednym miejscu, tym więcej szczęścia wróżyły. W ezoterycznych księgach kormoran symbolizował odpowiedzialność, odwagę i gotowość do tego, żeby brać sprawy w swoje ręce. Mówił: Nie bój się, zejdź choćby na samo dno, jeśli pomoże ci to odnaleźć twoją drogę do szczęścia.
Ale to nie taka wizja ostatecznie zdominowała wyobraźnię późniejszych, nawróconych na chrześcijaństwo, Europejczyków. Uwierzyli, że Szatan, który czaił się w raju, żeby skusić Ewę, najpierw przysiadł na Drzewie Życia pod postacią kormorana. A wszystko dlatego, że był czarny (co od wczesnego średniowiecza było nieodłącznie kojarzone ze Złym i śmiercią), a do tego jeszcze duży. Nie pomogło mu ani pochodzące z języka brytańskiego imię kormoran, którym w tamtych stronach wołano mitycznego morskiego olbrzyma, ani to, że w wielu regionach Europy aż do XVII w. kormorany były powszechnie używane do połowu ryb. Oswojonym i wytrenowanym ptakom zakładano na szyje obrączki, które uniemożliwiały połykanie większych sztuk, co ciągle praktykuje się w tradycyjnych zakątkach Chin czy Japonii.
Kormoran – mit nienasyconego szkodnika
Gdy wreszcie zapomniano o ich konszachtach z diabłem, problemem okazał się… wilczy apetyt na ryby. O ironio, to nie my symbolizujemy zachłanność, chciwość i nieumiarkowanie, ale kormorany. Jeszcze na początku XIX w. europejskie kormorany żyły w koloniach, z których największe mogły liczyć kilkadziesiąt tysięcy gniazd. I ptaki, i ludzie mieli dużo miejsca i ani jednym, ani drugim nie brakowało ryb. Mimo to coraz głośniej mówiło się o inwazji kormoranów oraz o tym, że zjadają one ryby, przecież nie dla nich, a dla nas stworzone.
Wypowiedziano im więc wojnę. Przez kolejne sto lat z okładem tępiono je za wszelką cenę. W Niemczech i w Danii regularnie zatrudniano do tego wojsko, które zwalczało ptaki m.in. przy użyciu… armat. Tam też, podobnie jak w wielu innych krajach, eksterminowano je całkowicie. W naszych ówczesnych granicach około roku 1925 było jeszcze 150 par, gnieżdżących się w kilku niewielkich koloniach. Systematycznie wybijane kormorany złapały oddech dopiero wtedy, gdy ludzie zajęli się zorganizowanym zabijaniem siebie nawzajem. Po II wojnie światowej sprawy zaczęły iść w lepszą stronę, ale mit nienasyconego szkodnika przetrwał i w różnych krajach, bez względu na status prawny, kormorany były stale prześladowane. I wtedy stało się coś, czego do dziś nikt nie potrafi wytłumaczyć.
Kormoranowy baby boom
Na przełomie lat 50. i 60. na całym kontynencie morskich kruków (jak je kiedyś nazywano) zaczęło przybywać, a wzrost ich liczebności trwał nieprzerwanie aż do początku lat 2000. Kormoranowy baby boom. Dobrze obrazują to wydarzenia z naszego podwórka, gdzie bardzo rzadki wtedy kormoran otrzymał status gatunku chronionego (w roku 1952). Kolejna ważna data to 28 września 1957 r., kiedy to Minister Leśnictwa i Przemysłu Drzewnego ustanowił w Kątach Rybackich niespełna jedenastohektarowy rezerwat „w celu zachowania i ochrony naturalnego miejsca lęgowego kormorana czarnego Phalacrocorax carbo i czapli siwej Ardea cirenea”. Gdy rozpoczynano prace dokumentacyjne z myślą o rezerwacie, który okazał się punktem zwrotnym w historii ochrony kormoranów w Polsce, ich gniazd nie widziano tam od dekad.
Dwa lata po jego założeniu było ich 117 (w całym kraju 1800). W roku 2000 powierzchnię rezerwatu powiększono do 102,54 hektara, a kolonia z Mierzei Wiślanej uważana była za największą w Europie. Swój rekord osiągnęła w sezonie 2006 – ponad 11 500 par. Dzisiaj jest tam około 4500 czynnych gniazd, a w całym kraju 25 000 –30 000 par. Z kolei największą osadą kormoranów na kontynencie jest (a może ze względu na działania wojenne była) najpewniej ta na Krymie, licząca ponad 14 000 gniazd.
Kormoran – je tylko ryby
W terminologii naukowej kormorana nazywa się mono-, a konkretnie ichtiofagiem. Je tylko ryby. Gatunek nie ma znaczenia. Lata tam, gdzie ryb jest dużo i łowi te, których akurat jest najwięcej. Kiedy łowisko pustoszeje, leci gdzie indziej, bo nie opłaca mu się uganiać za pojedynczymi płotkami. Tym bardziej, że kormorany chętnie polują zespołowo. Jak delfiny z filmów Davida Attenborough. Gdy część ptaków pływa po zacieśniającym się okręgu na powierzchni i tuż pod nią, pozostałe naganiają i przytrzymują ławicę od dołu. Po chwili się zmienią.
Kormorany przeważnie łowią ryby, które mają 10 lub więcej centymetrów długości. Ile więcej? To zależy od ich kształtu. Smukłe szczupaki mogą mieć 30, jeszcze smuklejsze węgorze nawet 50, a pękate leszcze czy okonie tylko 20 centymetrów. Jak każdemu wędkarzowi, kormoranom też zdarzają się rekordowe sztuki. Opanowanie dużej, silnej i śliskiej ryby jest sporym wyzwaniem, a jej połykanie może być po prostu niebezpieczne. Ilość zjadanych dziennie ryb zależy od pory roku, kondycji, a przede wszystkim sytuacji rodzinnej kormorana i zwykle waha się od 146 do 700 gramów. Zdarza się, że rodzice kilkorga dzieci przynoszą do gniazda więcej jedzenia, tak samo jak i to, że dorosłe ptaki poszczą przez kilka dni.
Każda ryba złowiona przez ptaki staje ością w gardle rybakom. W latach 90., kiedy szybko rosnąca populacja kormoranów budziła największe emocje, wyliczyli, że wyławiają one 3600 ton ryb rocznie. Może, ale w tym rachunku pojawiło się kilka poważnych błędów metodologicznych. Przede wszystkim założono, że tzw. biomasa ryb w naszych wodach jest czymś stałym, a tymczasem jej wartość, nawet w stawach hodowlanych, ciągle się zmienia.
Kluczowe dla zrozumienia tego, co się dzieje w jeziorze czy rzece, jest prześledzenie ścieżki rozwojowej ryb albo struktury ich wieku. Jedna i druga ma kształt piramidy o bardzo szerokiej podstawie, którą tworzy narybek. Każdy rybi osesek marzy, żeby któregoś dnia zostać rybą alfa, ale tylko bardzo nielicznym się to udaje. Na kolejnych poziomach odpada zdecydowana większość „zawodników” – z powodu chorób, drapieżników, a przede wszystkim konkurencji i oczywiście odłowów. Weźmy na przykład takiego węgorza. Jeden hektar zbiornika zarybia się setką narybku, z czego ostatecznie odławia się 4– 5 ryb (2,5 kilograma). Co się stało z pozostałymi 95 węgorzami? Odpadły w wyścigu na szczyt piramidy, a że wyliczenia dotyczą warunków hodowlanych, kormorany nie miały nic wspólnego z ich zniknięciem.
Drugim poważnym błędem rybackiego bilansu było założenie, że wszystkie ryby zjedzone przez kormorany zostałyby odłowione przez rybaków. Z krajowych i zewnętrznych analiz wynika, że kormorany w najgorszym razie zjadają 5%, góra 10% tego, co łowią rybacy. Wiemy też, że jazgarz, wzdręga, karp, niewymiarowa płoć i okoń, a miejscami babka w naszych warunkach stanowią 80% –100% zdobyczy kormoranów i około 30% połowów gospodarczych, co oznaczałoby, że rzekome „szkody” wyrządzane przez ptaki topnieją do poziomu błędu statystycznego. To nie wszystko.
Z powodu intensywnego nawożenia pól, nasze wody szybko się eutrofizują (użyźniają i zarastają), dając przewagę rybom karpiowatym, takim jak karp, karaś, leszcz czy płoć, a te wypierają gatunki uważane za bardziej szlachetne, cenione przez rybaków i klientów. I tu z pomocą przychodzą kormorany, które skupiają swoją uwagę przede wszystkim na tych pierwszych. Czy możliwe jest, żeby te ptaki miały pozytywny wpływ na gospodarcze ryby i rybołówstwo? Może to nie szkodniki, tylko sprzymierzeńcy rybaków? Dziś wiemy już ponad wszelką wątpliwość, że naturalny drapieżnik ma pozytywny wpływ na kondycję i populację swoich ofiar i cały ekosystem.
Wyjątkiem w biznesowym (i tylko biznesowym) równaniu z kormoranem może być wspomniany węgorz, bo wiele wskazuje na to, że to jest jedyna ryba, za którą „czarny rybak” popłynie, jeśli tylko ma wybór. Może to ta nadzwyczajna liczba kalorii, jaką zapewnia tłusty węgorz, a może jego idealny do połykania kształt? A może smak albo fakt, że za dnia zagrzebuje się w dnie i łatwo go stamtąd wyciągnąć? Bez względu na powód – kormorany lubią węgorze.
I jeszcze jedno: w czasie eksplozji populacji kormoranów w Polsce kilkukrotnie wzrosły połowy, osiągając najwyższe wartości w latach 90. Ktoś powie, że to dzięki zarybianiu. Jasne, ale jednocześnie mamy dowód, że kormorany nie zjadają wszystkich ryb. Jak to się dzieje, że ich liczba wzrasta, a połowy nie maleją? Rzecz jasna, eskadra czarnych ptaków odwiedzająca niewielki kompleks stawów hodowlanych to już inna historia, ale z tego, co wiemy, tylko te o silnych skłonnościach samobójczych tam lądują, a poza tym wolno je wtedy płoszyć i przeganiać.
W roku 2003 wielkość połowów w Polsce osiągnęła poziom 203,3 tysiąca ton, z czego ryby morskie stanowiły 160,3 tysiąca, a słodkowodne 43 tysiące ton. Dekadę wcześniej, w 1991 r., były to łącznie 462 tysiące ton. O ile wielkość połowów morskich zmniejsza się z powodu przełowienia i wprowadzenia międzynarodowych limitów, o tyle rybactwo śródlądowe rok do roku trzyma się na tym samym poziomie albo rośnie, mając do swojej dyspozycji łącznie około 80 tysięcy hektarów stawów, 140 tysięcy hektarów rzek i blisko 350 tysięcy hektarów jezior. Co by się stało, gdyby niewielki procent ryb, które pływają w naszych wodach, zjadły kormorany? I tak byłoby to śmiesznie mało w porównaniu z tym, co wyrzucamy i marnujemy.
Kormorany najchętniej zakładają swoje kolonie w pobliżu łowisk, zwykle w odległości nie większej niż 30 kilometrów. Gniazda starają się budować w miejscach trudno dostępnych – u nas są to przede wszystkim wysokie drzewa, najchętniej na wyspach. To prawda, że drzewa wykorzystywane przez kormorany w końcu obumierają, ale oblepione gniazdami mogą potem stać nawet kilkadziesiąt lat. No chyba że ktoś każe je ściąć, tym samym zmuszając ptaki do zajmowania kolejnych, jeszcze zielonych. (Wbrew pozorom i logice to nierzadka praktyka).
I tak musi minąć kolejnych kilka lat, żeby na zakwaszonej odchodami glebie zaczęły rosnąć nowe rośliny. Ile drzew rocznie usycha w Polsce z powodu kormoranów? Kilkanaście, kilkadziesiąt…? Serio?! Będziemy je z nich rozliczać, tak jak rozliczamy za ryby? Według oficjalnych danych Lasy Państwowe tylko w 2020 r. wycięły 38 milionów drzew, a w kolejnych po 40. Ile milionów wycieli w tym czasie lub zatruli drogowcy, samorządy, zarządy, właściciele podwórek i ogrodów? Ile jeszcze wytną…?
Na koniec garść praktycznych informacji pochodzących z mediów stowarzyszenia „Salamandra”, którego przedstawiciele odkryli masakrę kormoranów na Jeziorze Tomskim, a następnie nagłośnili sprawę i złożyli zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa:
- „Tak, kormoran może powodować szkody – szczególnie w akwakulturach (stawach) i podczas zimowania.”
- „W naturalnych zbiornikach kormoran generalnie przyczynia się do zachowania równowagi naruszonej, np. przez rabunkową gospodarkę rybacką, prowadzącą do nadmiernego ograniczenia populacji ryb drapieżnych. Zjada przede wszystkim ryby o niewielkim, zerowym lub wręcz negatywnym znaczeniu gospodarczym, np. drobne karpiowate: płoć, leszcz, ukleja czy okoniowate: przede wszystkim ikrożernego jazgarza i drobne okonie (zjada także większe ryby, ale w naturalnym środowisku stanowią one niewielki procent jego diety).”
- „Ze względu na możliwość wyrządzania przez kormorana szkód oraz brak zagrożenia dla tego gatunku jest on objęty ochroną częściową (a nie ścisłą), a na stawach będących obrębami hodowlanymi część zakazów (np. płoszenia) w ogóle nie obowiązuje.”
- „Są opracowane legalne i humanitarne metody ochrony np. stawów przed kormoranami, jednak np. olejowanie jaj, odstraszanie od stawów czy nawet odstrzały nie są działaniem skutecznym na dłuższą metę, gdyż nie rozwiązują przyczyny wzrostu liczby kormoranów – zaburzenia równowagi ekologicznej w ekosystemach wodnych.”
- „Oddziaływaniami o efektach długotrwałych są te, które przyczyniają się do poprawy równowagi w ekosystemach wodnych, np. zwiększanie liczby ukryć dla drobnych ryb (w tym roślinność), zwiększanie udziału ryb drapieżnych (w tym zarybianie jesienne i ograniczanie ich połowu), odraczanie eutrofizacji, a także ograniczanie powstawania nowych kolonii kormoranów (trwałe, „stare” kolonie mają zwykle niski sukces rozrodczy (…)).”
- „Do podejmowanych czasem działań przeciwskutecznych, czyli przyczyniających się zwykle do wzrostu liczby kormoranów w regionie, należy rozbijanie i rozpraszanie ich kolonii lęgowych – w nowych koloniach sukces rozrodczy jest nawet kilkukrotnie wyższy niż w starych i po paru latach łączna liczba kormoranów wzrośnie (…).”
- Dlatego też działanie podobne do tego opisanego na początku artykułu (dopisek autora) „jest nie tylko nielegalnym barbarzyństwem, ale także może przyczynić się do wzrostu populacji kormoranów w regionie i skali ewentualnych konfliktów (…).”
Jacek Karczewski, przyrodnik, aktywista i niezmordowany popularyzator przyrody. Ostatnio ukazała się jego trzecia książka – „Zobacz ptaka. Opowieści po drodze”. Przed nią były: „Jej Wysokość Gęś. Opowieści o ptakach” oraz „Noc Sów”. Autor licznych artykułów publikowanych w pismach zarówno tradycyjnych, jak i w przestrzeni internetowej oraz wielu wydawnictw Jestem na pTAK! (do niedawna Ptaki Polskie), stowarzyszenia z którym jako jego współzałożyciel i do niedawna wieloletni prezes zarządu, jest związany od początków jego istnienia. Pomysłodawca i copywriter wielu realizowanych tam projektów, które należą do największych wdrażanych do tej pory w Polsce, w tym docenianych i powszechnie rozpoznawalnych kampanii społecznych. Wśród najbardziej charakterystycznych realizacji można wymienić m.in.: Bądź na pTAK!, Ptak też człowiek!, Nie będzie ptaków, nie będzie śpiewania!, Noc Sów, Ogród na pTAK!, Bukiet z pól, Bagna są dobre! czy Orlik Ptak jakich Mało! Współpracuje również z organizacjami spoza Polski.
Źródło: Zobacz ptaka. Opowieści po drodze, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2021