Od trzech tygodni trwa trudna walka służb i ochotników ze skutkami namnożenia się Prymnesium parvum, czyli złotej algi, w zbiorniku Dzierżno Duże, położonym niedaleko Gliwic. Walka jest nierówna, bo złotej algi nie da się pozbyć ot tak, a martwych ryb trzeba. Brak systemowych działań w gospodarce wodnej znalazł swoje odzwierciedlenie w tej tragicznej sytuacji. Wydaje się, że widać jednak światełko w tunelu, choć przy kompletnym braku zrozumienia sedna problemu.
W mediach społecznościowych powtarza się jedno pytanie: Co się stało? Odpowiedź jest prosta, choć gorzka – to nie jest nowy problem. Zbiornik Dzierżno Duże od lat zmaga się z zanieczyszczeniami, ale dopiero teraz, gdy pojawiła się złota alga, problem stał się widoczny dla wszystkich. Masowe śnięcie ryb, tym razem w ilości 120 ton, ujawnia skalę degradacji, która trwała właściwie od jego powstania. Dopiero to wzbudziło powszechny gniew i frustrację, a nawet zainteresowanie popularnych influencerów i poczytnych dzienników. Czy to coś zmieni, czy nadal będziemy żyć od dramatu do dramatu? Emocje niczego nie załatwią, a jedynie przysłaniają szerszy kontekst, który jest do zrozumienia problemu niezbędny.
Dzierżno Duże to nie jezioro
Zacznijmy od tego, że zbiornik Dzierżno Duże to sztuczny twór, co oznacza, że zbudowany został ręką człowieka. Gdy w 1964 r. zalano teren dwóch wyrobisk po zakończonej eksploatacji piasków podsadzkowych powstał zbiornik, który zasilają przede wszystkim wody Kłodnicy. Za pomocą przepustu w wale dostają się do niego również niewielkie ilości wody z Kanału Gliwickiego, a od strony południowej – potoków Rzeczyckiego i Kleszczowskiego. Zadaniem zbiornika jest wyrównywanie przepływu w rzece, poprawa jej jakości (rozcieńczanie zanieczyszczeń, osadzanie), wspieranie żeglugi na Kanale Gliwickim i funkcja przeciwpowodziowa. Pierwotnie, jak się później okazało – dość pochopnie, zakładano wykorzystanie jego wód także do nawodnień rolniczych i rekreacji. Głębokość zbiornika dochodzi miejscami do 20 m, a jego powierzchnia wynosi nieco ponad 6 km2. Dzierżno Duże jest zatem jednym z większych tego typu obiektów na Górnym Śląsku.
Kronika degradacji zbiornika wodnego
Właściwie można powiedzieć, że Dzierżno Duże od zawsze jest w złym stanie. Już w latach 70. i 80. ubiegłego wieku zbiornik był traktowany jako odbiornik ścieków. Nie muszę przypominać, że standardami odprowadzania ścieków do wód nikt się w tamtych latach nie przejmował, przemysłowa machina musiała się kręcić. Funkcjonująca wówczas w pobliżu duża ferma trzody chlewnej, spływy powierzchniowe z terenów rolniczych oraz odprowadzane do niego – wraz z wodami Kłodnicy – wody kopalniane skutecznie uniemożliwiły użytkowanie wód Dzierżna do celów innych niż rekreacyjne wędkowanie.
Nadmienić również warto, iż zbiornik to miejsce, w którym akumulują się osady. W przypadku Dzierżna Dużego można w nich znaleźć takie atrakcje, jak toksyczne metale ciężkie, WWA, metan czy siarkowodór. Upraszczając, zbiornik jest mocno zanieczyszczony i silnie zeutrofizowany, co sprzyja toksycznym zakwitom glonów.
Dzierżno Duże – sytuacja obecna
Na obszarze aglomeracji górnośląskiej nie ma żadnego naturalnego zbiornika wodnego, czyli jeziora. Choć zdaję sobie sprawę, iż potoczne nazwy sztucznych zbiorników mogą być mylące, jak Jezioro Paprocańskie w Tychach czy Jezioro Chechło-Nakło w Świerklańcu. Zalane tereny charakteryzują się w większości złą jakością wody. Ich antropogeniczne pochodzenie i dopływ zanieczyszczeń z terenów mocno zurbanizowanych zrobiły swoje. Co nie zmienia faktu, że na Śląsku spędzamy czas właśnie nad takimi zbiornikami i po ludzku kochamy te miejsca, a entuzjastów aktywnego wypoczynku z wędką u nas nie brakuje. To spowodowało, że w obliczu klęski, kto mógł, ruszył na ratunek. Od początku sierpnia, kiedy zauważono pierwsze martwe ryby, trwa walka o ocalenie tego, co jeszcze można ocalić. Oprócz służb, w tym wojska, na zbiorniku pracują w pocie czoła ochotnicy – przede wszystkim wędkarze, okoliczni mieszkańcy i ekolodzy. Jedni ratują ryby, które jeszcze żyją, inni oczyszczają zbiornik ze śniętych okazów. Wszyscy zadają sobie pytanie – co doprowadziło do tej tragedii? A teorii spiskowych i różnych innych nie brakuje.
Co na to służby państwowe?
Przeprowadzają eksperymenty. Po pierwsze, aby pozbyć się złotej algi tu i teraz, po drugie, aby ustalić, która metoda jest najskuteczniejsza i może być wsparciem w sytuacjach awaryjnych – kiedy ten inwazyjny gatunek się namnoży i trzeba będzie szybko reagować. Zebrały się więc dwie grupy naukowców i urzędników, z których każda przeprowadziła w ostatnich tygodniach własny eksperyment. Pierwszy, na Kłodnicy, polegał na dozowaniu wody utlenionej (perhydrolu). Testy przeprowadzono w miejscu połączenia Kanału Gliwickiego i Kłodnicy, na wysokości małej elektrowni wodnej w Pławniowicach. Badania wykazały skuteczność metody na poziomie 90-99,9 proc. redukcji złotej algi. Celem działania było zatrzymanie glonów, nim dostaną się do Odry.
Drugi eksperyment polegał na testowaniu preparatu SinStop, najpierw w warunkach laboratoryjnych, a następnie na Kanale Gliwickim, w rejonie śluz Sławęcice i Rudziniec. Już po trzech dniach stosowania preparatu w warunkach operacyjnych liczba komórek Prymnesium parvum zmniejszyła się o 92 proc. w porównaniu do próby kontrolnej. Więcej o tym eksperymencie pisaliśmy w tym tygodniu w aktualnościach.
Czyli można podsumować – sukces został osiągnięty. Na usta wielu ciśnie się dość nieprzyjemne powiedzenie – operacja się powiodła, ale pacjent zmarł. W przypadku zbiornika Dzierżno Duże niestety tak, ale w każdym innym przypadku, kiedy mamy do czynienia z namnażaniem się złotej algi, powyżej opisane metody mogą dawać nadzieję na ratunek w sytuacjach kryzysowych. Co nie zmienia faktu, że takie działanie nie może zastąpić niezbędnych zmian systemowych i nie może być działaniem naprawczym stanu polskich rzek.
Gdzie szukać przyczyn katastrofy?
Dziesiątki lat kumulacji zanieczyszczeń w osadach zbiornika Dzierżno Duże, dostawa biogenów oraz jakość zrzutów przeróżnych ścieków do Kłodnicy, w tym kopalnianych, pozwala na szerokie spektrum poszukiwań i przypisywanie tej szkody w środowisku co rusz nowym podejrzanym. Czy mamy do czynienia z sytuacją, w której winni są wszyscy i prawda staje się nieuchwytna? Czy to złota alga zawiniła, czy wszystkie czynniki po trochu, a może któryś bardziej? O tym, co potrafi Prymnesium parvum, pisała u nas prof. Agnieszka Kolada w jednym ze swoich artykułów. Polecam także merytoryczne posty na Facebooku dr. inż. Łukasza Webera, który brał udział w pierwszym z wymienionych eksperymentów. Znajdziecie tam informacje o toksynach, chorobie gazowej i innych czynnikach, które mogły mieć wpływ na śnięcie ryb w Dzierżnie. Publikacji naukowych o antropogenicznym zanieczyszczeniu zbiornika również można znaleźć sporo – jest przedmiotem badań już kilkadziesiąt lat. Zatem – niezależnie od ilości glonu w wodzie czy dodatkowej dostawy jakiejś substancji – stan zbiornika Dzierżno Duże był opłakany, wystarczyła więc przysłowiowa iskra, aby problem zapłonął.
Pomysły na uniknięcie kolejnych dramatów?
Hmm… I tu zaczyna się cała paleta pomysłów lepszych, gorszych i tych, które lepiej, aby nie zostały wypowiedziane czy, niestety, zapisane. Jak wspomniałam, mimo sukcesów polskich naukowców w zwalczaniu złotej algi, nie można przyjąć wypracowanej przez nich metody jako rozwiązania systemowego. Nie jest to sposób, który w dłuższej perspektywie przyniesie ulgę polskim rzekom i zbiornikom. Trzeba zatem działać u źródła problemu, czyli ograniczyć dopływ zanieczyszczeń, również do zbiornika Dzierżno Duże. I tu pojawiają się pomysły na działania, po lekturze których zaniemówiłam. Przytoczę tylko dwa, najbardziej spektakularne, aby Was nie zanudzać.
– zlikwidować kopalnie
Powszechnym, powtarzanym w mediach społecznościowych postulatem jest likwidacja kopalń. Gdyby takie działania poczyniono zawczasu, nie doszłoby do zakwitów złotej algi, bo kopalnie nie odprowadzałyby wód do Kłodnicy.
Otóż drżę na samą myśl o takim pomyśle i ręce mi się pocą, chyba jak większości Ślązaków. Dlatego warto napisać kolejny raz: likwidacja kopalń nie oznacza zakończenia odpompowywania z nich zasolonej wody. O skutkach likwidacji takich obiektów możecie przeczytać w jednym z poprzednich wydań naszej gazety. Kopalnie na Śląsku to system naczyń połączonych, a brak zabezpieczenia tych nieczynnych i tych, które jeszcze funkcjonują, oznaczałby ogromne szkody w postaci osiadania, zapadlisk czy zalewania terenów śląskich miast. Aby do tego nie dopuścić, powołano Spółkę Restrukturyzacji Kopalń (SRK) w Bytomiu, która rocznie odpompowuje ok. 91 mln m3 wody, z czego jedynie 3 proc. jest sprzedawane, a pozostała ilość trafia do cieków powierzchniowych na Śląsku!
Wracając do przypadku Kłodnicy – głównego cieku zasilającego zbiornik Dzierżno Duże – polecam odsłuchać nagranie z posiedzenia Rady Gminy Gierałtowice sprzed miesiąca [1]. Dowiadujemy się z niego, od przedstawicieli SRK, że Kopalnia Sośnica ma zostać zlikwidowana do 2029 r. i – tu dla niektórych niespodzianka – przekształcona w centralną pompownię dla tego regionu (zlikwidowane zostaną pompownie Makoszowy i Gliwice). Od razu pojawia się pytanie: czy to coś dla wód Kłodnicy zmieni? Ależ skądże. Zamiast dwóch zrzutów, oddalonych od siebie o 350 m, będzie jeden – ilość wody z odwodnienia, wówczas już trzech kopalń, pozostanie taka sama, czyli w sumie 5,5 do 6 m3 na minutę (jakieś 8 tys. m3 na dobę). Planowane jest wybudowanie na Sośnicy dodatkowego zbiornika retencyjnego o pojemności 135 tys. m3 – to odpowiedź SRK na pytanie, co się stanie, kiedy Kłodnica się przepełni…
– odsalać Odrę
Już słyszę głosy, że ponieważ temat likwidacji kopalń pochodzi z emocjonalnych wpisów w mediach społecznościowych, warto podejść do niego z dystansem. Być może, dlatego kiedy dowiedziałam się, jaki tytuł pojawił się w papierowym wydaniu Gazety Wyborczej (z dnia 20 sierpnia 2024 r.), moje zainteresowanie było duże.
W Dzierżnie nie ma życia – artykuł o takim tytule popełnił redaktor Przemysław Jedlecki. Na stronie 6 dziennika czytamy: Resort klimatu zapowiada, że jeszcze w tym roku powstanie kompleksowy plan budowy odsalarni, a pierwszą rzeką, której wody miałyby być oczyszczane, jest Odra. Przeczytałam ten fragment, przetarłam oczy ze zdumienia i czytam jeszcze raz. Doszłam do wniosku, być może niesłusznie, że wypowiedź przedstawicielstwa ministerstwa była na tyle mało precyzyjna, że autor artykułu sam wysnuł taką konkluzję. A jak ma to zrozumieć przeciętny czytelnik? No zrozumie dosłownie. Gdyby wcielić ten sprytny plan w życie, bylibyśmy pierwszym na świecie krajem, który dla poprawy stanu ekologicznego rzeki odsala jej wody. Rzeka to żyjący ekosystem (można dowiedzieć się więcej od Wodnych Stworów), nie postawimy na niej sitka, nie pobierzemy w jednym miejscu wody do odsalania, by dalej wypuścić czystą. Metody odsalania wód kopalnianych lub sposoby na inne ich wykorzystanie są nam bardzo potrzebne, ale tę wodę musimy uzdatnić na miejscu, przed wprowadzeniem jej do ekosystemu. Dlatego to zakłady górnicze powinny być odpowiedzialne za rozwiązanie problemu i to najlepiej nie za nasze pieniądze.
Z mojej perspektywy
Zawsze patrzę na zarządzanie zasobami bardzo szeroko, od wąskich specjalizacji są hydrobiolodzy, limnolodzy, hydrogeolodzy, ekolodzy… Każdy z tych ekspertów powinien wnosić swoją wiedzę i doświadczenie, aby to, co zostanie zaplanowane w ramach ratowania polskich rzek, jezior, zbiorników i Bałtyku, było kompleksowe. Niestety nie uczą nas w szkole, a przynajmniej nie za moich czasów, że to system naczyń połączonych i że chcąc rozwijać biznes, spędzać urlop nad czystą wodą czy pić bez obaw kranówkę, nie możemy wyrywkowo patrzeć na zagadnienie. Nawet przy dobrych intencjach – likwidując jeden problem, możemy wywołać inny.
Moim zdaniem to ogromne wyzwanie dla nas wszystkich, nie tylko dla służb państwowych czy samorządów, które powinny wykazywać się wyjątkową transparentnością postępowania w takiej sytuacji. Niezbędne jest przede wszystkim budowanie naszej świadomości o gospodarowaniu wodami. Nie namawiam do heroicznych czynów, a do refleksji i stopniowego uczenia się tego, co się wokół nas wydarza, również w kontekście wody.
Epilog, 16 sierpnia 2024 r., nad brzegiem zbiornika Dzierżno Duże
Dzisiaj jest strasznie gorąco. Martwe ciała ryb rozkładają się w zanieczyszczonej wodzie, czuć okropny smród. Spoglądam na jednego z wędkarzy – stoi nieruchomo i patrzy w wodę, wygląda na zmęczonego. Oczy mnie potwornie pieką w tych warunkach. Dopiero po chwili orientuję się dlaczego – płaczę. On chyba też…