W czerwcu i lipcu tego roku utonęło już 113 osób. W ubiegłym roku w ten sposób życie straciło 419 osób. Niestety brawurowe zachowania i brak wyobraźni oraz przecenianie własnych możliwości to najczęstsze przyczyny utonięć. Ważne jest to, aby korzystać z miejsc wyznaczonych do kąpieli, przestrzegać zasad i pilnować dzieci w czasie ich zabaw nad wodą. Wodne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe co roku apeluje o rozwagę i rozsądek. O niebezpieczeństwie związanym z odpoczynkiem nad wodą oraz o szacunku to tego żywiołu rozmawiamy z Pawłem Błasiakiem – prezesem WOPR.
Marta Saracyn: Dzień dobry, zaczynają się wakacje i wielu z nas będzie spędzało ten okres nad wodą. W jaki sposób możemy zadbać o własne bezpieczeństwo i nie dokładać ratownikom pracy?
Paweł Błasiak: Powiem tak: żeby nie zmarznąć w zimie, trzeba kupić sobie wcześniej futro. Analogicznie w przypadku troski o bezpieczeństwo nad wodą. Najlepszym sposobem zapobiegania utonięciom, i chyba jedynym o tak dużej skuteczności, jest nauka pływania. Uczmy się pływać od najmłodszych lat. Do 6 miesiąca życia dziecko ma jeszcze nawyk z okresu płodowego i wpadając do wody nie zamyka oczu, nie zatyka nosa. Ma odruchy, które ułatwiają mu przebywanie pod wodą. Starszaki trzeba już tego nauczyć. Im wcześniej, tym jest łatwiej.
Nauka pływania jest podstawowym czynnikiem przeciwdziałającym utonięciom. Inne rzeczy to czynniki wtórne. Co na przykład? Myśleć logicznie i przewidywać, słuchać się ratowników. Wbrew pozorom to nie są osoby, które nas nie lubią czy nie lubią pracować. Prawdziwi WOPR-owcy bez zastanowienia wskakują do wody, aby walczyć o ludzkie życie. Nie są od stania na plaży, opalania się i wpatrywania w telefon. Należy rozróżnić ludzi gotowych ryzykować własne zdrowie i życie, by nam pomóc od tych bez powołania do tej pracy.
M.S.: Co trzeba zrobić, aby zostać takim ratownikiem? Czy to jest łatwe, czy wymaga bardziej skomplikowanych procedur?
P.B.: Po pierwsze, to chcieć. Bo zdobywanie umiejętności wymaga dużo własnej pracy i zaangażowania. Oczywiście łatwiej jest osobom, które od dzieciństwa pływają, czasem wręcz sportowo, ponieważ mają już za sobą etap oswajania się z wodą, umiejętność utrzymywania się na niej i szybkiego przemieszczania. Ci, którzy nie robili tego od dzieciństwa, muszą tę umiejętność posiąść. Samo celowe poruszanie się w wodzie, to jeszcze nie jest pływanie.
Odpowiedni poziom potwierdza dopiero zdobycie konkretnego certyfikatu. Podstawowa umiejętność przemieszczania się w dowolnym czasie i zanurzenie bez oporów to za mało. Żeby zostać ratownikiem umiejętność pływania musi być szersza. Trzeba pokonać odległość w krótszym czasie, trzeba mieć większą wytrzymałość, opanować elementy ratowania, czyli poszukiwania poszkodowanego, wyciągania i holowania. Potem dochodzi jeszcze praca na sprzęcie. Dziś ratownik to już nie tylko czapeczka-kąpielówki-gwizdek, ale quady, drony, skutery, łodzie, specjalne deski. Na takim sprzęcie pracujemy, więc trzeba nauczyć się jego obsługi.
Powyższe zdania opisują pierwsze minuty naszej akcji. Kolejna rzecz to ożywianie, czyli podtrzymywanie czynności życiowych do czasu przyjazdu pogotowia. To następne 15 – 30 minut pracy, na które też trzeba być gotowym. Nie jest to zadanie łatwe ani pod względem fizycznym, ani psychicznym.
By zostać ratownikiem wystarczy wykazać się chęciami i zaangażowaniem. Ratowników przeszkolonych przez WOPR jest bardzo dużo. Może nie wszyscy mają uprawnienia do pracy, ale są to osoby, które umieją ratować, umieją zadbać o siebie i pomóc komuś innemu.
M.S.: Ratownicy WOPR dużo czasu spędzają nad wodą, na wodzie, w wodzie, więc mają unikalną perspektywę patrzenia na ten zasób. Czy widzi Pan zmianę w wyglądzie wody? Jak wyglądają nasze rzeki, czy coś się poprawia, coś się pogarsza z perspektywy obserwatora, który bezpośrednio i regularnie tam bywa?
P.B.: Z punktu widzenia ekologii, to o rzekach chyba najwięcej mogliby powiedzieć flisacy. To ludzie, którzy najlepiej znają rzekę, bo nią żyją. Współcześnie najlepiej poinformowani są pracownicy żeglugi śródlądowej, ratownicy pracujący na rzekach, czasem policjanci czy strażacy.
Ja mogę opowiedzieć o zmianach w sektorze rekreacji. Tu zmieniło się bardzo dużo. Kiedy zaczynałem przygodę z ratownictwem wodnym w latach 80., czyli bardzo dawno temu, jeszcze troszkę żeglowałem. Wtedy na Mazurach żaglówek było niewiele i zawsze czekało miejsce w porcie, czy to w Mikołajkach, czy w malutkim Sztynorcie. W tej chwili jest bardzo duży tłok na jeziorach mazurskich, na Zegrzu pod Warszawą nie ma czasem gdzie palca wcisnąć. Rekreacja na wodzie bardzo się rozwinęła, a tym samym wzrosło również zanieczyszczenie okołowodne. Brzegi są zaśmiecone do tego stopnia, że strach wysiadać z łódki. Zwiększyła się infrastruktura rekreacyjna, sklepowa, gospodarcza. Jest to odpowiedź na rosnące zapotrzebowanie, które niestety wiąże się z niekorzystnym oddziaływaniem na przyrodę.
Głównym zadaniem w mojej pracy jest troska o bezpieczeństwo na wodzie, więc powiem też kilka słów o tym. Na pewno jest lepiej. Wystarczy wspomnieć, że 25 lat temu rocznie tonęło 800 osób, obecnie te wartości oscylują wokół 400. Tym bardziej, że zagęszczenie ludzi na wodzie jest znacznie większe. Jest więcej spływów kajakowych, więcej osób morsuje czy pływa na deskach. Natomiast te 400 osób (w zeszłym roku 419) to strasznie dużo. To jest prawie pół tysiąca utonięć. I tu muszę dodać, że oni wszyscy utonęli w miejscach niedopuszczonych do kąpieli, tam, gdzie nie było ratowników i nie było komu im pomóc.
Warto powiedzieć, że w zeszłym roku na morzu było tylko 19 utonięć. To „tylko” może nie brzmi zbyt dobrze, bo znaczy aż 19 ludzkich tragedii, ale pełny obraz mamy dopiero po zestawieniu tej wartości z ilością plażowiczów korzystających z kąpieli. Przecież to setki, jeśli nie tysiące osób każdego dnia. Ratownicy codziennie wykonują swoją pracę, a ona bardzo często nie jest uwzględniana w statystykach. Nie trafia do nich wyciągnięte spod wody dziecko, które sekundę wcześniej zsunęło się z materacyka, ani obrażony mężczyzna, który powtarza, że sobie radzi. Owszem, w danym momencie, a za chwilę mógłby stać się smutnym punktem w tabelce.
Trzeba pamiętać, że tonięcie ma kilka faz. Najpierw człowiek nie wie, że za chwilę będzie tonąć. Doświadczeni ratownicy, którzy obserwują kąpiących się, wiedzą czasem wcześniej niż pływak, że jest on zagrożony.
Podsumowując, użytkowanie wody się poprawiło. Korzystających jest znacznie więcej, a utonięć mniej. Cieszymy się tą wodą, ale bardzo często zapominamy o zdrowym rozsądku. Nie ma możliwości, by wszyscy korzystali tylko i wyłącznie z miejsc strzeżonych – zabrakłoby na nich miejsca. Dopuszczalne jest uprawianie sportów wodnych także w strefach niestrzeżonych, ale tam trzeba zachować szczególną ostrożność. Pływanie w miejscach nieznanych, połączone z brawurą, zbyt często kończy się tragicznie.
M.S.: Mówił Pan, że turystyka bardzo się rozwinęła i coraz więcej osób korzysta z wody jako miejsca rekreacji. My w „Wodnych Sprawach” opisaliśmy 10 grzechów głównych nieświadomego turysty. Są to m.in. kwestie związane z paleniem ognisk w niedozwolonych miejscach czy też niszczenie strefy przybrzeżnej. Jak z Pana perspektywy wyglądałyby główne grzechy nieświadomego turysty? Na co koniecznie zwrócić uwagę?
P.B.: Jako pierwszy wymieniłbym brak szacunku do wody. Każdy mający z nią kontakt powinien czuć respekt, bo to nieokiełznany żywioł. Większość ratowników doświadczyła w swojej pracy przynajmniej jednej ekstremalnej sytuacji. To część tego zawodu, rodzaj misji. Kierowca czy lekarz może przerwać wykonywanie obowiązków, a ratownik nie wie, co czeka go ze strony topielca. Człowiek walczący o życie staje się bardzo silny, a wtedy przewagę daje technika, umiejętności i zachowanie spokoju. Respekt odczuwany w stosunku do żywiołu pomaga trzeźwo ocenić sytuację i skutecznie pomóc. Ten szacunek do wody objawia się też w tym, że umiemy w niej przebywać, współistnieć, czyli bezpiecznie bawić się, pływać.
Drugi ważny punkt – troska o bezpieczeństwo swoje i innych. Jeżeli wypływamy poza teren kąpieliska, koniecznie pamiętajmy o bojkach i pasach ratowniczych. Ratownik zawsze ma przy sobie swój sprzęt, nawet zawody odbywają się z wykorzystaniem pasów ratowniczych. Bardziej dla podkreślenia samej idei, ale wypracowany nawyk może uratować nie jedno życie.
Chciałbym podkreślić, że WOPR-owcy nie giną w akcjach. Jesteśmy świetnie wyszkoleni, a szacunek, jakim darzymy wodę, pozwala nam właściwie oceniać możliwości i reagować adekwatnie do sytuacji. Szkolimy się według międzynarodowego systemu, który wymaga dosyć dużego doświadczenia i wielu godzin pracy i praktyki, zanim osiągnie się uprawnienia zawodowe. Nasze państwowe uprawnienia są trochę niższe, ale w moim odczuciu także na wysokim poziomie. Ratownictwo wodne to nie jest praca na osiem godzin, to jest pasja na całe życie.
Kolejnym punktem jest troska o osoby, za które jesteśmy odpowiedzialni, najczęściej dzieci lub rodzeństwo. Wystarczy, że fala podmyje nogi czy wpadnie do wody ze sprzętu pływającego bez kamizelki ratunkowej i dramat gotowy. Nawet dobrze pływający żeglarze i sportowcy nie rezygnują z tego rodzaju zabezpieczeń. Nie pozwalajmy więc najmłodszym na brawurę, a sami dawajmy dobry przykład.
Podsumowując, wszystko sprowadza się do umiejętności pływania, którą należałoby doskonalić przez całe życie oraz do szacunku względem żywiołu, jakim jest woda.
M.S.: Bardzo dziękuję za rozmowę i wskazówki dotyczące bezpiecznego spędzania czasu nad wodą.
Źródło zdjęć: Wodne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe