Pożary w Los Angeles – temat, który od 7 stycznia nie schodzi z czołówek gazet – wciąż przyciąga uwagę, jak ogień nieprzerwanie trawiący setki tysięcy hektarów powierzchni kalifornijskiej ziemi. Wstrząsające, pełne dramatyzmu nagłówki informują o przyczynach katastrofalnego zasięgu zniszczeń, wskazując na wiatr z prędkością dochodzącą do 160 km/h rozprzestrzeniający ogień na ogromne obszary oraz na przedłużającą się suszę, której skutki stały się idealnym polem do jego rozwoju.
Wśród tych apokaliptycznych doniesień pojawiają się także głosy krytyki – uwagi o braku odpowiedniego przygotowania służb, nieudolności sztabu kryzysowego, braku inwestycji w materiały ogniotrwałe czy starzejącej się infrastrukturze wodociągowej. Ta sieć, jak zauważają niektórzy, jest przecież tą samą, z której korzystają na co dzień mieszkańcy. Jednym z pytań, które zadają sobie nie tylko dziennikarze, jest to, dlaczego najbogatsze dzielnice, jak słynąca z luksusowych rezydencji Pacific Palisades, po tym, jak znalazły się w samym centrum tej katastrofy, zostały niemal zrównane z ziemią.
Odpowiedź na to pytanie w każdym z moich artykułów jest taka sama, niemalże niewiarygodna w swojej prostocie i wymowności – nikt nie pomyślał o wodzie. Nikt nie pomyślał o ochronie tych terenów poprzez wodę, nikt nie zastanowił się nad przywracaniem naturalnych ekosystemów, które mogłyby zminimalizować skutki pożarów. Co więcej, nikt nie rozważył możliwości wykorzystania do gaszenia wody morskiej, mimo że majestatyczny widok na Ocean Spokojny jest codziennością mieszkańców Miasta Aniołów. Przerażenie i niedowierzanie ogarniają mnie za każdym razem, kiedy widzę takie pominięcia w planowaniu przestrzennym i przygotowaniach do sytuacji kryzysowych.
Dr Andrzej Czech w swoim komentarzu w mediach społecznościowych zamieścił zdjęcie ukazujące zielono-błękitną oazę, która powstała wśród lasów zniszczonych przez pożar w Oregonie w 2021 r. I kto był odpowiedzialny za uratowanie tego terenu? Zapewniam, że nie człowiek. Zrobiły to bobry. To one sprytnie i skutecznie nawodniły teren, tworząc rozlewisko. I jak skomentował autor posta – woda się nie pali!
Zatem dlaczego w Los Angeles, gdzie mieszkańcy dysponują ogromnymi majątkami, nie wykorzystano wody do ochrony przed pożarem? Dlaczego mając bezpośredni dostęp do oceanu, nie pomyślano o systemach, które mogłyby skutecznie zmniejszyć straty w przypadku wybuchu pożaru? Gdyby zapytać o to na popularnych portalach informacyjnych, odpowiedzi są jednoznaczne: słona woda niszczy sprzęt pożarowy i nie nadaje się on potem do użycia w akcjach gaśniczych.
A kto w ogóle wspomina o wykorzystaniu słonej wody? Oczywiście można wykluczyć jej bezpośrednie użycie w walce z pożarem, ale dlaczego nie skorzystać z technologii odsalania? Gdy Barcelona zmaga się z kryzysem wodnym, uruchamia ogromny zakład produkcyjny i w ten sposób radzi sobie z brakiem wody pitnej. Czy więc, mając tak zagospodarowane, drogocenne tereny nad brzegiem oceanu, w Los Angeles, nie dałoby się podobnie wykorzystać wody?
Oczywiście należy zdać sobie sprawę, że odsalanie nie jest idealnym środowiskowo rozwiązaniem, jednak uważam, że w sytuacjach kryzysowych może być jednym z podstawowych. Choć, wbrew pozorom, nie jest to jedyny sposób na radzenie sobie z niedoborami wody w Los Angeles. Zagospodarowanie wód opadowych jest tym, na co władze miasta powinny postawić w pierwszej kolejności. Choć w LA opady deszczu do częstych nie należą, to gdy już pada, deszczówka jest w stanie znacząco wesprzeć systemy zarządzania wodą. Niestety miasto nie korzysta z takich rozwiązań.
Woda opadowa nie jest zbierana w sposób systematyczny, a brak odpowiednich regulacji sprawia, że ten problem pozostaje nierozwiązany. Nie ma tam również terenów przeznaczonych do renaturyzacji czy na tworzenie zielono-błękitnej infrastruktury, co sprawia, że rozwiązania te stają się jedynie pomysłami, który od lat nie mogą doczekać się realizacji. W końcu po co myśleć o wodzie, kiedy kataklizm jeszcze nie nadciąga?
Poza doniesieniami prasowymi pojawiły się już pierwsze poważne podsumowania wydarzeń w Kalifornii. Jednym z nich jest opublikowany przez Next 10 oraz UC Berkeley Center for Community Innovation raport Rebuilding for a Resilient Recovery: Planning in California’s Wildland Urban Interface. Zawiera on możliwe scenariusze odbudowy zniszczonych terenów, wskazując przy tym na ich implikacje w postaci gwałtownego wzrostu kosztów oraz negatywnego wpływu na dostępność mieszkań w obliczu trwającego kryzysu. Z kolei według najnowszych szacunków AccuWeather całkowite straty ekonomiczne spowodowane pożarami w południowej Kalifornii wynoszą od 250 do 275 mld dol. Pożary doprowadziły do śmierci co najmniej 27 osób oraz zniszczenia ponad 12 tys. budynków.
Co jeszcze musi się wydarzyć, aby nasz gatunek zaczął doceniać najcenniejszy zasób na Ziemi? Nie tylko dostrzegać jego wartość w obliczu kryzysu, lecz także zrozumieć, jak istotna jest jego obecność w naszej codzienności. Nie potrzebuję basenu, lecz wody w krajobrazie; nie równo przyciętego trawnika, ale różnorodności biologicznej; nie wyprostowanego ścieku, lecz naturalnie meandrującej rzeki. To powinna być nasza potrzeba, choć wszyscy zdajemy sobie sprawę, że rzeczywistość jest ściśle związana z gospodarczym wykorzystaniem przestrzeni.
Niemniej jednak, ileż terenów wymaga zupełnie innego podejścia do zagospodarowania? Ile obszarów mogłoby pełnić funkcje ekosystemowe, stając się naszą naturalną ochroną przed żywiołami – suszami, pożarami, powodziami? Kiedy komentowałam to, co wydarzyło się w Kalifornii, usłyszałam: Przecież to niemożliwe… Oczywiście, że możliwe! Skoro eksplorujemy kosmos, to dlaczego nie potrafimy zastosować prostych rozwiązań tu, na Ziemi? Ale zanim to nastąpi, musi się to wydarzyć w naszych głowach.
Więcej na temat pożarów w Los Angeles znajdziesz w artykule: Pożary w Kalifornii – żywioł pochłania tysiące hektarów.
zdj. główne: LAFD Photo | Harry Garvin