We współczesnym świecie jednym z najcenniejszych towarów (bo nie powiem, że wartości) jest informacja. Oczywiście informacja, to jeszcze nie wiedza, ale wiedza to zbiór informacji. Zatem wniosek może być jeden – wiedza jest cenna i warto ją posiąść! Ma kluczowe znaczenie dla podejmowania racjonalnych decyzji i sprawnego zarządzania każdym aspektem naszego życia, również wodami.
Czy wiemy, co pływa w naszych wodach i dlaczego nie to, co powinno? A co powinno i dlaczego akurat to? Ile jest wody w krajobrazie i dlaczego tak mało? Czy woda będzie dostępna dla każdego, a jeśli tak, to jak długo jeszcze? I jak zmiany klimatu i ich wpływ na różne komponenty środowiska, w tym bilans wodny, odbiją się na naszym funkcjonowaniu? Brak wiedzy w tym zakresie ma zazwyczaj opłakane skutki (dla ekosystemów wodnych, ale przecież także, a może przede wszystkim, dla nas). Tylko ta wiedza musi najpierw do nas trafić.
Jak w każdym łańcuchu dostaw– im krótszy czas wędrówki produktu od producenta do konsumenta, tym lepiej. Czy zastanawialiście się kiedyś, jak to wygląda w przypadku odkryć naukowych? Ile czasu potrzeba, aby fakt stwierdzony w badaniach i oczywisty dla środowiska śledzącego trendy i doniesienia naukowe, wszedł do mainstreamu i stał się prawdą objawioną dla tzw. przeciętnego odbiorcy? Szacuje się, że minimum dekadę!!! To epoka! Dla przykładu, zmianami klimatu naukowcy zaczęli się martwić już pod koniec lat pięćdziesiątych XX wieku, ale dopiero zupełnie niedawno fakt ten przebił się do powszechnej świadomości i przestano mu powszechnie zaprzeczać.
Przyczyn takiego stanu jest wiele. Często nowa wiedza wymusza konieczność zweryfikowania dotychczasowego sposobu funkcjonowania, co może wywoływać sprzeciw wielu grup społecznych lub zawodowych. Dochodzi do tego normalna ludzka inercja i niechęć do robienia czegokolwiek bez doraźnej korzyści dla siebie. Zaryzykuję twierdzenie, że im mniejszy stopień wpływu faktu na codzienne funkcjonowanie człowieka, tym proces jego wejścia w obieg powszechny jest dłuższy. Możliwe jest także całkowite jego pominięcie.
Innym ważnym czynnikiem, warunkującym transfer wiedzy z łam prestiżowych czasopism pod przysłowiowe strzechy jest dostępność przekazu. Powiedzmy sobie szczerze, dla większości czytelników artykuły naukowe są nudne. Nawet dla naukowców bywają one trudne do przyswojenia i nie zapewniają doznań estetycznych ani emocjonalnego katharsis. Rzadkością jest, aby tekst naukowy był jednocześnie gęsty merytorycznie i fascynujący w formie. Mówi się, że Bóg daje albo talent albo rozum. Chapeau bas temu, kto posiadł oba te walory.
Opóźnienie między pozyskaniem wiedzy na temat ochrony wód i racjonalnego nimi zarządzania a jej wdrożeniem do praktyki widać jak na dłoni. Można przytoczyć chociażby jeden ze śródtytułów doniesienia opublikowanego w listopadzie br. na pewnym portalu informacyjnym: „Woda jest naszym wspólnym dobrem, powinniśmy zacząć działać 10 lat temu” („Głos Wielkopolski”, 28/11/2022). Absolutnie zgadzam się z tą diagnozą, ze szczególnym naciskiem na drugi człon zdania. Od razu przychodzi mi na myśl slogan autorstwa amerykańskiego astrofizyka Neila deGrasse Tysona i jego liczne trawestacje drukowane na transparentach, banerach, plakatach i koszulkach manifestacyjnych bojowników o lepsze jutro. „Every disaster movie begins with a scientist being ignored” (Tweet, 25.04.2020; w wolnym tłumaczeniu “Każdy film katastroficzny zaczyna się od ignorowania naukowca”). Nieco popkulturowy charakter tego sloganu może irytować, ale nie zmieni faktu jego niezwykłej trafności. Miejmy nadzieję, że jeszcze nie jest za późno, choć nadzieja ta jest bardzo krucha.
Celem tej kolumny jest skrócenie czasu wędrówki doniesień naukowych „od głów ekspertów do głów laików” oraz zapewnienie większej dostępności informacji naukowej szerokiemu gronu odbiorców. Mamy ambicje zapraszać do niej autorów nie tylko mądrych, ale i utalentowanych, aby naukowe aspekty środowiska wodnego stały się lekturą przystępną i fascynującą dla każdego. Jeśli się to uda, wszelkie sprawy wodne (nie tylko „Wodne Sprawy”) mogą na tym tylko zyskać.