Piotr Bednarek o wyzwaniach stojących przed polską gospodarką wodną

polską gospodarką wodną

Artykuł ten wymaga paru słów wprowadzenia, gdyż jego opublikowanie nie było takie oczywiste. Kilka tygodni temu nagranie Piotra Bednarka o wyzwaniach, przed którymi stoi polska gospodarka wodna, pojawiło się w mediach społecznościowych. Z uwagą wysłuchałam słów osoby, która jest blisko problemów dotyczących zagospodarowania i funkcjonowania polskich rzek, czyli działa w terenie. W ostatnich tygodniach poświęciliśmy w „Wodnych Sprawach” sporo miejsca tematom związanym z przyszłością zarządzania wodami w Polsce, nie były to jednak opinie organizacji pozarządowych. Piotr Bednarek z organizacji „Wolne Rzeki” to człowiek czynu i ma niewiele czasu na pisanie, dlatego – za moją namową – wyraził zgodę na opublikowanie swojej wypowiedzi z social mediów w postaci poniższego tekstu. Agnieszka Hobot – redaktorka naczelna.

Wyzwanie pierwsze – walka z suszą

Wszystkie trzy wyzwania są częściowo wynikiem działań człowieka, także zmiana klimatu, która te wyzwania intensyfikuje. Zacznę więc od suszy. Polski Instytut Ekonomiczny, organizacja związana z rządem już od kilkudziesięciu lat, wyliczył, że straty w plonach związane z suszami wynoszą w Polsce ponad 6 mld zł rocznie. Dlaczego tak się dzieje? Wydawałoby się, że przyczyną są zbyt małe opady deszczu, prawda? Niekoniecznie.

Wraz ze wzrostem temperatur rośnie wielkość ewapotranspiracji – woda paruje szybciej, gdy jest cieplej. Deszczu pada mniej więcej tyle samo, co w przeszłości, tylko jest on bardziej nierównomiernie rozłożony w skali roku. Mamy dłuższe okresy bez opadów i krótkie z bardzo intensywnym deszczem.  Ale to nie wszystko. Spójrzcie na te dwie mapy, które opracowałem, aby zobrazować, co robimy z wodą, która spada na teren naszego kraju.

gestoscsieci hydrograficznej
Gęstość sieci hydrograficznej – naturalnej i sztucznej. Opracowanie: Piotr Bednarek, na podstawie Komputerowej Mapy Podziału Hydrograficznego Polski (rzeki) i BDOT10k (rowy)

Na mapie po lewej stronie widzimy gęstość sieci rzecznej w kwadratach 1 x 1 km, a więc o powierzchni 1 km2. Na mapie po prawej, w takich samych kwadratach, widzimy gęstość sieci rowów melioracyjnych. Ich długość w metrach na kilometr kwadratowy, tak jak widzicie w legendzie, jest wielokrotnie większa od długości naturalnych cieków. To oznacza, że przyspieszyliśmy spływ wody z ogromnych obszarów w bardzo dużym stopniu. Rowów w Polsce mamy 2-3 razy więcej niż rzek (dostępne bazy danych takie jak BDOT10k są niepełne), jeśli chodzi o długość. Najgęściej zlokalizowane są w pradolinach, tam gdzie wcześniej występowały torfowiska, np. w dolinie Noteci.

Na tej mapie widać też, że gęstość naturalnych cieków jest w Karpatach większa niż rowów. Tam praktycznie nie ma sieci melioracyjnych, ale ich funkcje pełnią drogi zrywkowe, których we wschodniej części tych gór jest kilkadziesiąt tysięcy kilometrów.

Przyspieszamy więc spływ wody na masową skalę, a potem dziwimy się, że mamy suszę. Czystą demagogią jest pomysł na rozwiązanie tego problemu przy pomocy przegradzania rzek czy budowy zbiorników zaporowych i retencyjnych. Spójrzcie, jak mało mamy do dyspozycji rzek, a jak wielkie możliwości dają rowy. Nie sugeruję, że należy je wszystkie zasypać czy budować na nich wszystkich zastawki. Część jest niewątpliwie potrzebna: te, które odwadniają obszary zamieszkane czy pola uprawne. Ale rowy na bagnach, w lasach, w parkach narodowych czy rezerwatach wymagają podejmowania natychmiastowych, nie tylko decyzji, ale wręcz działań.

W samych lasach i na terenach porośniętych roślinnością naturalną mamy w Polsce ponad 70 tys. km rowów. To jest ogromne pole do działania i ulepszeń. Polska osuszana jest w bardzo szerokiej skali przestrzennej. Jeśli nadal będziemy spuszczać wodę bardzo szybko do rzek, a następnie próbować część jej łapać w zbiorniki retencyjne, to później musielibyśmy ją jakoś z powrotem rozprowadzić, czyli pompować pod górę. Jest to działanie całkowicie pozbawione sensu. Nie ma w Polsce żadnych systemów, które wpuszczałyby z powrotem na pola uprawne wodę ze zbiorników, np. Włocławskiego czy Jeziorsko, a rolnicy muszą radzić sobie sami. Przykładem jest tu Patryk Kokociński z Wielkopolski, który z własnej inicjatywy tworzy zastawki na rowach.

Wymieranie życia w rzekach

Drugie wyzwanie, według mnie równie ważne jak susza i z nią związane, to zapobieganie wymieraniu życia w naszych rzekach. Niedobór wody sprawia, że część z nich, zwłaszcza najmniejszych i w górnych biegach, wysycha całkowicie. Powrót życia do tych cieków nie jest oczywisty, a wraz ze zmianą klimatu będzie jeszcze trudniejszy, ponieważ proces wysychania będzie nasilał się. Jeśli nie przywrócimy retencji, to część rzek zniknie w przeciągu naszego życia. Ale susza to nie wszystko.

Jednym z głównych czynników sprawiających, że życie w rzekach wymiera, jest fragmentacja ich biegu przez zapory, zbiorniki retencyjne, jazy, progi, stopnie wodne, kamienne rampy. Ryby i inne organizmy nie są w stanie migrować, przemieszczać się w górę i w dół rzeki. A te wędrówki są niezbędne do życia dla większości gatunków: żeby odbyć tarło w jakimś dogodnym miejscu, zdobyć pożywienie albo uciec przed suszą czy zanieczyszczeniami.

Bez przywrócenia ciągłości podłużnej cieków nie ma mowy o tym, żebyśmy mieli rzeki pełne życia. Zeszłoroczna katastrofa Odry pokazała wymieranie ryb w wielkiej rzece na masową skalę. Sytuację wywołały przede wszystkim zanieczyszczenia, które spływają w wielkich ilościach z kopalń i zakładów przemysłowych, ale też z niefunkcjonujących właściwie oczyszczalni czy nielegalnych zrzutów. Nasze rzeki są także bardzo mocno zeutrofizowane poprzez spływy biogenów z pól. To jest jedna z głównych przyczyn tego, że nie funkcjonują w sposób naturalny.

Poza zanieczyszczeniami mamy też efekty, których tak łatwo nie zobaczymy. Bo to czy w rzece są ryby, czy ich nie ma, nie widać gołym okiem. Konieczne jest przeprowadzenie specjalistycznych badań. Rzeka będzie wyglądała tak samo z rybami i bez nich. Na podstawie wieloletnich monitoringów wiemy, jak katastrofalny jest stan życia w rzekach zarówno w Polsce, jaki i na całym kontynencie.

W Europie populacje ryb kilkudziesięciu gatunków wędrownych spadły o ponad 90 proc. tylko w ciągu pół wieku. To jest drastycznie szybka zmiana i kurs na to, żeby wiele gatunków wymarło na zawsze. Podobnie jest z małżami, które mają jeszcze gorzej, bo są bardziej wrażliwe na zanieczyszczenia i regulacje cieków. Musimy zmienić swoje podejście do rzek. Zacząć demontować zbędne przegrody, przestać przekopywać koryta, co też wiąże się z przeciwdziałaniem suszy i powodziom.

Musimy przestać prowadzić prace utrzymaniowe na tysiącach kilometrów rzek. Oczywiście, w miejscach konfliktowych są one potrzebne, ale takich punktów nie ma aż tak dużo, jak nam się wydaje. Większość interwencji polega na przekopywaniu rzeki koparkami, koszeniu w niej roślinności czy wyciąganiu martwego drewna z koryt i jest prowadzona bez sensu. Tracimy na tym finansowo i niszczymy bioróżnorodność.

Jak radzić sobie z powodzią?

Przejdę już do trzeciego spośród wyzwań, przed którymi stoi polska gospodarka wodna, czyli do powodzi, zwłaszcza tych błyskawicznych. Ostatnio czytałem pracę, w której prognozowane jest, że z dużym prawdopodobieństwem częstotliwość występowania stacjonarnych komórek burzowych w ciągu najbliższych 80 lat wzrośnie kilkudziesięciokrotnie. Burze generujące rekordowo wysokie opady będą zdecydowanie częstsze wraz z postępującym ociepleniem klimatu. Pozostaje pytanie, jak chcemy na to zareagować. Bo możemy to zignorować i dalej podwyższać wały i regulować rzeki. Ale to nie zadziała. Musimy spowalniać spływ tam, gdzie to tylko możliwe, odsuwać wały od koryt, ale przede wszystkim zadbać o retencję w dużej skali przestrzennej. Tutaj z pomocą może przyjść odzyskanie retencji w rowach, które jak na razie wyłącznie przyspieszają spływ.

Kolejnym problemem są miejsca konfliktowe, w których na przykład bobry zalewają teren albo woda wylewa się podczas wezbrań i wtedy najczęściej stosowaną odpowiedzią jest regulacja rzeki i pogłębienie jej. Musimy zmienić ten paradygmat. Musimy spowolnić przepływ i oddać rzekom należne im obszary. Będzie to opłacalne w dłuższej perspektywie zarówno dla nas, jak i dla bioróżnorodności. Coraz wyższe wały mają szansę stać się ogromnym niebezpieczeństwem, tak jak starzejące się zapory

Jest jeszcze jeden paradygmat, który dotyczy wszystkich trzech wspomnianych wyżej problemów i który musimy zmienić. Jak rozmawiam z meliorantami, z osobami wykonującymi różne prace utrzymaniowe na rzekach czy rowach, to słyszę, że jest coraz mniej chętnych do wykonywania takich zadań, zwłaszcza ręcznie. A skoro ludzie nie chcą tak pracować, to zleceniodawcy wynajmują ciężki sprzęt, który ryje koryto w dużo większym stopniu. Robią to, mimo świadomości negatywnych skutków takich działań. I tu brakuje mi takiego kliknięcia.

Skoro nie ma ludzi, którzy chcieliby w terenie cały czas nadzorować wody i infrastrukturę, podejmować odpowiednie działania – otwierać bądź zamykać, regulować wysokość szandorów w zastawkach – to trzeba stworzyć system, w którym od działalności człowieka będzie zależało mniej. System, który będzie mniej podatny na popełnienie błędów.

Jeśli oglądaliście serial „Wielka woda” o powodzi na Odrze, w którym było – być może w przerysowany sposób – pokazane, jak błędy ludzkie doprowadzają do poważnych zdarzeń, to możecie sobie uzmysłowić, że jeśli chcemy kontrolować, co się dzieje z wodą w dużej skali, to ta kontrola musi być prowadzona w sposób ciągły i bardzo skrupulatny. A z tym jest problem, zwłaszcza jeśli brakuje chętnych do takiej pracy. Odpowiedzią mogą być tutaj rozwiązania bliskie naturze, oddawanie przestrzeni rzekom, odbudowa naturalnej retencji.

Odpowiedzią opłacalną w długim okresie czasu. Być może początkowo ciężką do wprowadzenia, ponieważ każdy polityk woli sfotografować się przy nowo oddanej, wielkiej betonowej zaporze niż przy kilku drewnianych zastawkach na rowie. I jest to zrozumiałe: duże inwestycje, duże pieniądze, zaangażowanie w sprawy społeczeństwa. Z punktu widzenia polityka jest to korzystne dla jego poparcia, ale z punktu widzenia hydrologa, który wie, jak funkcjonuje woda w krajobrazie, to jest bez sensu.

I tutaj wracam do map z gęstością sieci rowów melioracyjnych i sieci rzecznej. Podsumowując to, o czym mówiłem wielokrotnie, musimy postarać się oddawać pewne miejsca przyrodzie. Zacząć od tych w rezerwatach już istniejących, w parkach narodowych, na mokradłach, ale także w lasach, których funkcje wodochronne wymagają zdecydowanego przemyślenia, zwłaszcza w Karpatach i Sudetach. Musimy zacząć gospodarować wodą w sposób rozproszony, a nie scentralizowany. Mam nadzieję, że nowy rząd będzie skłonny korzystać z wiedzy ekspertów, którzy będą w stanie powstrzymać bezsensowne, a jednocześnie kosztowne inwestycje. Czy w to wierzę? Nie do końca, ale nadal mam nadzieję.

Piotr Bednarek – prezes zarządu Podkarpackiego Towarzystwa Przyrodników „Wolne Rzeki”; hydrolog, przyrodnik; doktorant w Zakładzie Hydrologii Instytutu Geografii i Gospodarki Przestrzennej Uniwersytetu Jagiellońskiego; fotograf; pasjonat dzikich rzek i bagien.

Używamy plików cookie, aby zapewnić najlepszą jakość korzystania z Internetu. Zgadzając się, zgadzasz się na użycie plików cookie zgodnie z naszą polityką plików cookie.

Close Popup
Privacy Settings saved!
Ustawienie prywatności

Kiedy odwiedzasz dowolną witrynę internetową, może ona przechowywać lub pobierać informacje w Twojej przeglądarce, głównie w formie plików cookie. Tutaj możesz kontrolować swoje osobiste usługi cookie.

These cookies are necessary for the website to function and cannot be switched off in our systems.

Technical Cookies
In order to use this website we use the following technically required cookies
  • wordpress_test_cookie
  • wordpress_logged_in_
  • wordpress_sec

Cloudflare
For perfomance reasons we use Cloudflare as a CDN network. This saves a cookie "__cfduid" to apply security settings on a per-client basis. This cookie is strictly necessary for Cloudflare's security features and cannot be turned off.
  • __cfduid

Odrzuć
Zapisz
Zaakceptuj

music-cover