Madagaskar, państwo wyspiarskie u wybrzeży Afryki, zachwyca pocztówkowymi widokami i „zabawnymi” lemurami. Jednocześnie to czwarty na świecie kraj najbardziej narażony na zmianę klimatu, regularnie nawiedzany przez cyklony i susze. Niemal 70 proc. ludności żyje tu w skrajnej biedzie. Największym problemem jest jednak brak wody, bez niej Madagaskar, jak każde inne miejsce w takiej sytuacji, umiera. Najdramatyczniejsza sytuacja występuje na południu wyspy, dlatego na tych regionach Polska Akcja Humanitarna skupiła swoje działania. O tym jak PAH wspiera rdzenną ludność Madagaskaru rozmawiałam z Małgorzatą Klein.
Agnieszka Hobot: Dlaczego kłopoty z wodą na Madagaskarze nasiliły się w ostatnich latach?
Małgorzata Klein: Obecność Polskiej Akcji Humanitarnej na Madagaskarze wiąże się z kryzysem na południu wyspy. Ze słowem kryzys zazwyczaj kojarzy się tymczasowość. Tutaj jest to przeciągająca się sytuacja, o której dodatkowo mało mówi się w mediach. Trzęsienie ziemi czy powódź, które często widzimy w wiadomościach, są nagłe i dramatyczne. Kryzys na Madagaskarze nie jest nagły, ale dramatyczny, rozciągnięty w czasie, a dotknięte nim osoby nie mają głosu. Tam, gdzie pracujemy obecnie jest bardzo niewiele struktur państwowych i organizacji pozarządowych czy międzynarodowych. PAH otwiera się w swoich strategiach na afrykańskie kraje francuskojęzyczne, jakim jest Madagaskar.
Madagaskar historycznie cierpi na duży stres wodny. Szczególnie dotyka on regiony Androy i Atsimo-Atsinanana, w których pora deszczowa potrafi nie pojawiać się na dobrą sprawę nawet przez 6 lat. Z pory suchej, podczas której w ogóle nie pada, wchodzimy w porę deszczową, na którą czekają wszyscy rolnicy. Ponad 90 proc. społeczności utrzymuje się tutaj z rolnictwa rodzinnego lub hodowli. Kiedy deszcz nie przychodzi albo jest go zbyt mało, żeby plony były wystarczające, ludzie nie są w stanie uprawiać ziemi. Konieczne jest dostarczanie jedzenia potrzebującym, a to w wielu przypadkach jest misją niemożliwą. Problemem jest chociażby brak dróg, a dowiezione jedzenie jest nie tylko niewystarczające, ale także bardzo drogie i często złej jakości.
Tak w pigułce przedstawia się sytuacja na południu Madagaskaru. Dopowiem tylko, że w ostatnich latach susze się nasilają również ze względu na presję demograficzną. Liczba ludności na wyspie w ciągu ostatnich 25 lat potroiła się. Są to bardzo dynamiczne zmiany, które wiążą się z niedoborami wody i deforestacją. Ludność, żeby przygotować sobie nawet najskromniejszy posiłek, zazwyczaj skazana jest na rozpalanie ogniska. Do innych źródeł energii zwykle nie mają dostępu. Więcej mieszkańców potrzebuje więcej drewna, więc wycina suche lasy południowego Madagaskaru, co zagraża jego odradzaniu się. To jedna przyczyna wylesiania. Druga to sposób uprawy ziemi nazywany slash-and-burn, czyli wypalanie i karczowanie terenu pod pola uprawne.
Wycinka drzew oraz presja demograficzna w połączeniu z nasilającą się globalną zmianą klimatu powodują, że pory deszczowe są coraz bardziej nieprzewidywalne i coraz mniej obfite, przez co populacji, która jest uzależniona od uprawy ziemi, trudno jest przetrwać.
A.H.: Trudna sytuacja wynika z kumulacji kilku czynników, z którymi mieszkańcy wyspy próbują sobie w jakiś sposób poradzić. Jaka jest w takim razie postawa rządu? Czy powstają drogi lub ujęcia wody? Czy ta ludność faktycznie jest zostawiona sama sobie i może liczyć tylko na organizacje pozarządowe?
M.K.: Rząd Madagaskaru, który jest jednym z 15 najbiedniejszych krajów świata, już na poziomie budżetu podstawowego, bez uwzględnienia odpowiedzi na katastrofy naturalne, jest dotowany w połowie przez organizacje międzynarodowe. Więc jeśli chodzi o wsparcie państwa, potencjał inwestycyjny jest bardzo niski, żeby nie powiedzieć nieistniejący.
Susza na południu Madagaskaru zdarza się obecnie w każdym dziesięcioleciu. Są to przedłużające się, wieloletnie okresy bez deszczu albo z niewielkimi, niewystarczającymi opadami. Za to po drugiej stronie wyspy występują cyklony, które powodują powodzie, niszczą domy i pola uprawne. Jak widać natężenie katastrof naturalnych na Madagaskarze jest znaczne, a zasoby na reagowanie na nie znikome. Są to koszty, które nawet dla krajów OECD byłyby nie do udźwignięcia, szczególnie jeżeli kataklizmy powtarzają się w każdym kolejnym dziesięcioleciu.
Podsumowując, odpowiedź państwa jest uzależniona nie od PKB kraju, tylko od wsparcia z zewnątrz. Decydenci wewnętrzni wskazują jedynie region, na którego problemy będą reagować.
Jeśli chodzi o obecność instytucji czy struktur rządowych na terenie południowego Madagaskaru, to jest ona – w porównaniu z innymi regionami – niska. Nie ma tam sieci szkół, a liczba przychodni jest niewystarczająca. Poza tym ich jakość pozostawia bardzo dużo do życzenia. Brakuje nawet głównej drogi, która przecinałaby ten obszar i która byłaby utrzymywana. Zastępuje ją przecinka między kaktusami – widać którędy można jechać, bo jeżdżą tam często samochody.
Obecnie Unia Europejska współpracuje z rządem, żeby wybudować drogę od wybrzeża do stolicy regionu Androy, tego najbardziej dotkniętego suszą, Ambovombe. Już samo to powoduje, że 170 km do naszego biura terenowego pokonuję w 6 godzin, a nie 8. Oczywiście, jeśli gdzieś nie utknę i nic się nie popsuje. Faktem jest jednak to, że w głębi tego regionu, który jest dotknięty suszą i głodem, drogi nie będzie jeszcze bardzo długo.
A.H.: Chciałam zapytać o rzecz, która mnie wręcz zaintrygowała. W krajach rozwiniętych odpowiedzią na zubożenie i katastrofy naturalne jest zazwyczaj spadek liczby urodzeń, a na Madagaskarze nastąpił ogromny wzrost. Jakimi czynnikami jest to spowodowane? Rzadko się o tym mówi.
M.K.: Faktycznie, nieczęsto porusza się ten temat. Wskaźnik urodzeń w najbiedniejszych krajach świata jest znaczny, a w tych o wysokim dobrobycie – niski. W wielu państwach europejskich współczynnik podwyższają imigranci, chroniąc je przed konsekwencjami towarzyszącymi starzejącym się społeczeństwom.
Zarówno w krajach wysoko rozwiniętych, jak i w tych biedniejszych społeczeństwo kieruje się logiką. W naszym kontekście, europejskim, będziemy ograniczać liczbę urodzeń ze względu na to, że nie jesteśmy w stanie utrzymać rodziny, tak w uproszczeniu. Czyli mam małe mieszkanie – muszę mieć mniej dzieci, bo ich nie pomieszczę, muszę mieć ich mniej, by móc dać im jakościową edukację. A w krajach, w których i tak zawsze będę mieć mały dom i nigdy nie będzie mnie stać na kształcenie potomstwa, bo albo szkoły w ogóle nie ma, albo kosztuje zbyt dużo, ta dzietność jest napędzana innymi czynnikami. Po pierwsze niestety tym, że bardzo dużo dzieci umiera przed 5 rokiem życia, a po drugie, brakiem kontroli urodzeń.
Kolokwialnie mówi się, że dzieci są bogactwem Afryki. Jest to dość idylliczne ujęcie sprawy. W dużej mierze wynika to z przesłanek kulturowych. Kobieta często nie może się kształcić, nie może podejmować pracy zarobkowej na bardzo zawężonym rynku, więc jej pozycja oceniana jest po tym, czy i ile dzieci posiada. To jest bardzo trudne do zrozumienia dla osób, które wykształciły sobie zupełnie inne spojrzenie na świat, które wychowywały się w zupełnie innych warunkach kulturowych, w dobrobycie.
Posiadanie dzieci to ogromna radość tych ludzi, ich dorobek życiowy. To jest zupełnie inna optyka patrzenia na dzietność, ale też argument ekonomiczny. Gdy ktoś jest chory i trzeba pomóc w polu albo iść daleko po wodę czy drewno, bardzo dużo pracować nad tym, żeby mieć zdobyć jedzenie na dany dzień, to każda para rąk jest potrzebna.
A.H.: Chciałam wrócić jeszcze do pytania o wodę. Jakie działania prowadzi PAH, by ułatwić dostęp do niej mieszkańcom Madagaskaru? Słyszałam o tamach piaskowych – to coś, czego w Polsce nie znamy.
M.K.: Jeśli chodzi o działania wodne, to PAH pracuje na południu Madagaskaru w dwojaki, niedługo trojaki sposób.
Mówimy o obszarze, w którym nie ma płynących rzek w naszym rozumieniu. W skali roku są to suche koryta rzeczne, gdzie woda zgromadzona została w naniesionym piachu. Ludzie wchodzą do takiego koryta i wykopują małe dołki, w których gromadzi się woda potrzebna im do picia, dla zwierząt domowych, do umycia się. Działamy w rejonie, na którym są wioski liczące od 200 do 700 mieszkańców. Żeby zapewnić im wodę lepszej jakości, tam gdzie to możliwe kopiemy studnie powierzchniowe, czyli takie do 20 m głębokości.
PAH zajmował się tym przez ostatnie 2 lata. Jest to najprostsze rozwiązanie, wspierające działania lokalne, czyli miejscowa ludność sama zaczyna kopać w poszukiwaniu wody, ale nie mają know-how, nie mają środków na zakup pompy ręcznej czy nożnej i wtedy organizacja partneruje, udzielając wsparcia.
PAH nie zajmuje się na ten moment odwiertami (ujęcia głębinowe), które w tym konkretnym regionie nie są najprostszym rozwiązaniem. Zajmują się tym na przykład UNICEF i UNDP. Te organizacje szukają sposobu na trwałe utrzymywanie tego rozwiązania w tym konkretnym terenie.
Następnym sposobem na zebranie i uzupełnienie wody jest gromadzenie deszczówki. PAH będzie uczestniczył w budowie zbiorników przydomowych. Wyszkolimy lokalnych mieszkańców, by byli w stanie pracować samodzielnie i we własnym zakresie zbudować taki przydomowy zbiornik w ciągu 4 dni. Przy tak niskich opadach, jakie występują w tym regionie, nie będą one zbierały wody przez cały rok. Ich zadaniem będzie jedynie uzupełnianie zasobów gospodarstwa domowego.
Koronnym projektem, który PAH wdraża w tym regionie, jest tama piaskowa. Od wielu lat organizacja współpracuje z Kenijczykami w najsuchszych regionach ich kraju i dzięki temu technologia ta jest sprawdzona, wydajna i promuje dobry model współpracy ze społecznościami lokalnymi. Jako że pierwsze wdrożenia miały miejsce 20 lat temu, wiadomo już, że działają przez długi czas, służą, nie niszczą się i są rozwiązaniem, które jest możliwe do utrzymania przez naprawdę biedne społeczności. Czyli tam, gdzie nie ma środków na naprawę infrastruktury, tamy sprawdzają się wyśmienicie.
A.H.: Na czym polega budowa takiej tamy? Jak to wygląda technologicznie?
M.K.: Technologia tam piaskowych polega na tym, że specjaliści od lokalizowania inwestycji szukają miejsca o dobrym podłożu – nieprzepuszczalnej skale. Jeśli spełnia ono inne, mniej kluczowe kryteria, to można tam budować tamę. Na południu Madagaskaru takich miejsc jest wiele. Do pracy angażowana jest miejscowa ludność. Polega ona na gromadzeniu kamieni i skał. Żeby zbudować tamę średniej wielkości potrzeba ich ok. 500 t, więc jest to olbrzymia praca, która później zapewni im źródło wody, nawet w okresie suszy. Kiedy materiał zostanie zgromadzony, przyjeżdża kenijski ekspert, który pomaga nam organizować prace i który przekazuje know-how.
Najpierw budujemy fundamenty. Dokopujemy się do nieprzepuszczalnej skały i wypełniamy powstałą przestrzeń zgromadzonymi kamieniami, żwirem i cementem. Lokalna społeczność uczy się w ten sposób także podstaw budownictwa. W takich regionach nie chodzi o innowacje w rozumieniu krajów wysoko rozwiniętych, które opierają już swoje gospodarki na sektorze usługowym. Tutaj innowacją jest rozwiązanie, które jest w stanie pełnić swoją funkcję, czyli zapewnić jak najlepiej przefiltrowaną wodę w okresach suszy najbiedniejszym społecznościom świata, czyli takim które nie są w stanie przeznaczyć nadwyżek dochodowych na pozyskiwanie wody.
A.H.: Czy takie tamy mogą powstawać kaskadowo, kilka na jednej rzece? Czy mają Państwo już doświadczenia z takimi inwestycjami? Na przykład w Kenii.
M.K.: Każda taka inwestycja powinna być analizowana szczegółowo w kontekście geograficznym i społecznym. Ogólne założenia nie są miarodajne i trudno na ich podstawie prognozować. Konieczna jest analiza środowiskowa. Staramy się podchodzić do naszej ingerencji w dany region jak najbardziej odpowiedzialnie i nawet jeśli administracja nie stawia nam wygórowanych wymagań, sami je sobie narzucamy. Kształtujemy je w porozumieniu z nią. Dzięki zdobytym doświadczeniom wiemy, że analiza wpływu środowiskowego jest konieczna.
A.H.: Proszę jeszcze o wskazówki dla czytelników, którzy postawią sobie pytanie: jak mogę pomóc?
M.K.: Zapraszam na naszą stronę internetową. Wymiernym wsparciem są darowizny na konkretny cel lub region, np. na projekty na Madagaskarze.